2013

2013.12.16 Obecność

Niespełna 70-letni Jacob żył z chorobą Alzheimera. Ten psycholog kliniczny z zawodu, od ponad dwudziestu lat medytujący, jasno zdawał sobie sprawę, że jego siły umysłowe słabną. Nieraz przez wiele minut miał w umyśle zupełną pustkę, nie mógł znaleźć żadnych słów i był całkiem zdezorientowany. Często zapominał, co właśnie zaczął robić i potrzebował pomocy przy najprostszych czynnościach – krojeniu jedzenia, ubieraniu się, kąpaniu, przenoszeniu się z miejsca na miejsce.

Z pomocą żony Jacob wziął udział w prowadzonym przeze mnie 10-dniowym odosobnieniu medytacyjnym. W parę dni po rozpoczęciu przyszedł do mnie na pierwszą rozmowę. Regularne rozmowy tego typu między uczniami a nauczycielem są okazją do sprawdzania, jak idzie ich praktyka, i udzielania im wskazówek. Z Jacobem rozmawialiśmy zarówno o tym, co się dzieje na odosobnieniu, jak i o jego życiu na co dzień. Postawa Jacoba wobec choroby łączyła smutek z ciekawością, wdzięcznością, a nawet humorem. Zaintrygowana jego dzielnością, zapytałam, co pozwala mu podchodzić do sytuacji tak akceptująco. Jego odpowiedź brzmiała:
– Nie mam wrażenia, że coś jest nie w porządku. To, co się dzieje, wzbudza we mnie żal i pewien lęk, ale czuję, że żyję naprawdę. – Po czym opowiedział mi o pewnym zdarzeniu z wczesnego okresu choroby.

Od czasu do czasu zdarzało mu się opowiadać o buddyzmie przed lokalnymi audytoriami, a tym razem przyjął zaproszenie do wygłoszenia mowy w obecności kilkuset osób uczących się medytacji. Przyjechał na to spotkanie z przytomnym umysłem i pełen chęci podzielenia się naukami tak bliskimi jego sercu. Zająwszy miejsce na wprost widowni, Jacob rozejrzał się po twarzach, na których malowało się oczekiwanie... i nagle stwierdził, że nie ma pojęcia, co miał mówić ani w ogóle co ma robić. Nie wiedział, gdzie jest, ani po co tam jest. Wiedział tylko, że serce wali mu jak oszalałe, a umysł pogrąża się w panice. Złożył dłonie na wysokości serca i zaczął po prostu nazywać głośno to, czego doświadcza: „Strach... zawstydzenie... zmieszanie... poczucie klęski... bezsilność... drżenie... wrażenie umierania, tonięcia, zagubienia...” Przez kilka kolejnych minut tak siedział, lekko pochylony, i chwila po chwili nazywał to, co przeżywa. Stopniowo jego ciało zaczęło się odprężać a umysł trochę się uspokoił – wtedy Jacob powiedział i o tym. Na koniec podniósł wzrok, rozejrzał się powoli po zgromadzonych i przeprosił.

Wielu uczniów miało łzy w oczach, a ktoś powiedział: – Jeszcze nikt nigdy nie nauczał w ten sposób. Twoja obecność była najgłębszą nauką.

Zamiast odpychać niechciane doświadczenie, a tym samym pogłębiać swój niepokój, Jacob zdobył się na coś, co umożliwił mu wieloletni trening medytacyjny – po prostu nazywanie tego, co pojawia się w świadomości i, co najważniejsze, pokłonienie się temu, co przeżywa. Decydujące było to, że ze swojego lęku i zmieszania nie uczynił sobie wrogów. Dzięki temu, nic nie było nie w porządku.

Praktyka radykalnej akceptacji polega na zatrzymywaniu się i takim bezwarunkowo przyjaznym wychodzeniu naprzeciw wszystkiemu, co się w nas wydarza. Zamiast czynić zazdrosne myśli czy gniewne uczucia swoimi wrogami, obejmujemy je uwagą w sposób, który umożliwia dostrzeżenie każdego przeżycia i dotknięcie go z troską. Nic nie jest nie w porządku – wszystko, co się dzieje, to po prostu „życie naprawdę”. Duchem radykalnej akceptacji jest właśnie ta bezwarunkowo przyjazna postawa.

 

(Z książki Tary Brach Radical Acceptance)