2020.04.13 Energia nawykowa

[Thay zaczyna od mowy do młodych ludzi]


Dziś chciałbym pomówić o Niebie, albo Raju, i o Piekle. Ja byłem w raju, i byłem też w piekle, więc mam doświadczenie, którym mogę się z wami podzielić. Myślę, że jeśli macie dobrą pamięć, to wiecie, że również byliście kiedyś w raju, i byliście też w piekle. W piekle jest gorąco, i trudno.

Zanim Budda został buddą, przez wiele żywotów cierpiał. Popełniał wiele błędów, jak każdy z nas. Sprawiał cierpienie sobie samemu, i sprawiał cierpienie ludziom w swoim otoczeniu. Czasami popełniał bardzo duże błędy, dlatego w jednym ze swoich kolejnych żyć znalazł się w Piekle. Jest zbiór opowieści o [wcześniejszych] żywotach Buddy, i spośród tych setek opowieści, jedna bardzo zapadła mi w pamięć.

W tamtym życiu dosięgnął on samego dna cierpienia, ponieważ tamto piekło było najgorsze ze wszystkich piekieł. Był tam z nim jeszcze jeden człowiek, i razem musieli bardzo ciężko pracować pod nadzorem strażnika, który zawiadował piekłem. Było tam ciemno i zimno, a równocześnie – nieznośnie gorąco. Strażnik zdawał się nie mieć serca. […] Patrząc na niego, słuchając go, nie miało się wrażenia kontaktu z istotą ludzką, tak był brutalny. On nie był wrażliwy na czyjeś cierpienie i ból. Dlatego bił obu ludzi w piekle, i przysparzał im mnóstwo cierpienia.

Strażnik miał przyrząd o trzech żelaznych ostrzach, i za każdym razem, gdy chciał, aby tamci dwaj szli, trącał ich tym przyrządem w plecy, i oczywiście, z pleców leciała im krew. Nie dawał im chwili wytchnienia; ciągle ich popychał i popychał, i popychał. Sam też wyglądał, jakby go z tyłu coś popychało. [...]

Pewnego dnia człowiek, którym w tamtym życiu był Budda, zobaczył, że strażnik traktuje jego towarzysza z takim okrucieństwem, że coś w nim wezbrało. […] Ów wewnętrzny impuls był bardzo silny, aż w końcu nie mógł dłużej wytrzymać. Odwrócił się w stronę strażnika bez serca i zawołał: „Może byś go na chwilę zostawił w spokoju? Dlaczego stale go tak bijesz i popychasz? Czy ty nie masz serca?”

Gdy strażnik zobaczył i usłyszał ten protest, bardzo się rozzłościł, i wbił swoje widły Buddzie prosto w pierś. W rezultacie, Budda od razu zmarł, i w tej samej chwili odrodził się w ciele człowieka. Tak wydostał się z piekła, i stał się człowiekiem żyjącym na ziemi, przez sam fakt, że zrodziło się w nim współczucie, i było ono na tyle silne, że odważył się zainterweniować w obronie innego człowieka w piekle.

[...]

Ja byłem w piekle, w wielu rodzajach piekła, i spostrzegłem, że nawet w piekle możliwe jest współczucie. […] Gdy nie umiemy praktykować, od czasu do czasu stwarzamy piekło we własnej rodzinie. […] Jeśli wśród was trojga czy czworga jest jedna osoba, która ma w sobie współczucie, jedna osoba zdolna uważnie się uśmiechnąć, uważnie oddychać, uważnie iść, to ta jedna osoba może być zbawcą całej rodziny. Może odegrać rolę Buddy w Piekle, ponieważ współczucie rodzi się w niej jako pierwszej, a to współczucie zostanie dostrzeżone i dotknięte przez kogoś innego, a potem przez kogoś jeszcze.


[Po wyjściu dzieci, Thay kontynuuje:]


Przyjaciele, energia, która nas popycha do zrobienia czegoś, czego nie chcemy robić, do powiedzenia czegoś, czego nie chcemy mówić, nazywa się energią nawykową, energią obecnych w nas negatywnych nawyków. […] Ta energia została nam przekazana przez wiele pokoleń przodków, a my wciąż ją kultywujemy. Jest ona potężna. Jesteśmy dość inteligentni, by zdawać sobie sprawę, że kiedy zrobimy czy powiemy to czy tamto, zaszkodzimy swoim relacjom. A jednak, kiedy przychodzi co do czego, kiedy znajdziemy się już w tej sytuacji, mówimy to coś albo robimy, choć wiemy, że to będzie destrukcyjne. Dlaczego? Ponieważ, jak sami mówimy, to jest silniejsze od nas. To nas stale popycha. Dlatego nasza praktyka ma za cel wyzwolenie nas z mocy owej energii nawykowej.

[…]

Dlaczego stale pędzimy i pędzimy, nawet kiedy jemy śniadanie, kiedy jemy obiad, kiedy gdzieś idziemy i kiedy siedzimy? Coś nas pcha, ciągnie, przez cały czas. Nie jesteśmy w stanie być wolni, aby móc dotknąć życia głęboko w tej właśnie chwili. Wasza depresja, wasza choroba, są wynikiem takiego rodzaju zachowań, ponieważ nigdy nie dajecie sobie wolności. Stale się czymś zajmujecie, i wydaje się wam, że szczęście i spokój nie są możliwe tu i teraz, że może będą możliwe kiedyś tam w przyszłości. Dlatego wszystkie swoje siły wkładacie w to, żeby tam jak najprędzej dotrzeć, w nadziei, że kiedyś w przyszłości znajdziecie szczęście albo trochę spokoju.

Budda wypowiadał się na ten temat bardzo jasno. Mówił: „Nie tkwijcie w przeszłości, bo przeszłość już odeszła. Nie dręczcie się przyszłością, bo przyszłości jeszcze nie ma. Jest tylko jedna chwila, w której możecie być żywi, i jest nią chwila obecna. Wracajcie do chwili obecnej i przeżywajcie głęboko tę chwilę, a będziecie wolni”.

[…]

Jak można się wyzwolić, by naprawdę być tu i teraz? Medytacja buddyjska oferuje praktykę zatrzymywania. Zatrzymywanie się jest bardzo ważne, bo wcześniej przez całe życie pędziliśmy. Nasi przodkowie, dziadek, babka, stale dokądś pędzili, i pędzą w nas do dziś. Jeśli nie będziemy praktykować, to przeniesie się na nasze dzieci, i one też w przyszłości będą stale zapędzone.

[…]

Nasza radość, nasz spokój, nasze szczęście zależą w bardzo dużym stopniu od tego, jak praktykujemy rozpoznawanie i przekształcanie swoich energii nawykowych. [...] Energią, która nam to umożliwia, jest uważność. Uważność to ten rodzaj energii, który pomaga nam uświadomić sobie, co się dzieje. Dzięki temu, gdy pokaże się energia nawyku, od razu o tym wiemy: „Cześć, moja energijko nawyku! Wiem, że tu jesteś. Zaopiekuję się tobą”. Rozpoznając, czym ona jest, macie kontrolę nad sytuacją. [...] Ilekroć obejmujecie swoją energię nawykową, przyczyniacie się odrobinę do jej transformacji.

[…] Praktykować powinno się czule, bez przemocy. Nie powinno być w tym walki, ponieważ kiedy walczymy, wyrządzamy jakąś szkodę we własnym wnętrzu. Praktyka buddyjska bazuje na wglądzie niedwoistości: jesteś miłością, jesteś uważnością, ale jesteś też tą energią nawykową, która w tobie jest. Medytacja nie polega na zmienianiu siebie samego w pole bitwy, gdzie „słuszne” walczy z „niesłusznym”, pozytywne walczy z negatywnym. To nie po buddyjsku. Dlatego, w oparciu o wgląd niedwoistości, praktyka powinna odbywać się w duchu nie używania przemocy. Uważność obejmująca gniew jest jak matka obejmująca dziecko, jak starsza siostra obejmująca młodszą. Objęcie zawsze przynosi pozytywny skutek. Możecie sprawić tym ulgę, i możecie sprawić, że negatywna energia straci trochę na sile, przez samo to, że ją obejmujecie.

[…]

Osoba praktykująca to ktoś, kto ma prawo cierpieć, ale nie ma prawa nie praktykować. Ludzie niepraktykujący pozwalają, aby ból, smutek i udręka ich przytłaczały, aby popychały ich do mówienia i robienia tego, czego nie chcą. My, którzy uważamy się za praktykujących, mamy prawo cierpieć jak każdy, ale nie wolno nam nie praktykować. Dlatego musimy coś zrobić, musimy wezwać to, co pozytywne w naszym ciele i świadomości, aby zaopiekowało się naszą sytuacją. W porządku jest cierpieć, w porządku jest czuć złość, ale nie jest w porządku pozwalać, aby cierpienie nas zatapiało. Wiemy, że w naszym ciele i świadomości są elementy pozytywne, które możemy wezwać na pomoc. Musimy zmobilizować te pozytywne elementy, aby chronić siebie i opiekować się tym, co ujawnia się w nas negatywnego.

[...]

Strach, udręka, lęk i rozpacz […] istnieją w nas w postaci nasion, i za każdym razem, gdy któreś z tych nasion zostaje podlane, staje się ono strefą energii na górnym poziomie świadomości. I jeśli nie umiemy się nimi zaopiekować, wyrządza szkody. […] Co wtedy zwykle robimy? Wzywamy ziarno uważności, aby się [także] ujawniło jako pewna strefa energii, którą nazwiemy „energią numer dwa”. Energia uważności ma moc rozpoznawania, obejmowania, i łagodzenia cierpienia, uspokajania, a także transformacji.

[…]

Kiedy „energia numer dwa" obejmuje „energię numer jeden”, zaczyna ją przenikać. Jeśli kontynuujemy praktykę uważnego oddychania czy uważnego chodzenia, energia uważności stale jest obecna i w dalszym ciągu obejmuje energię gniewu czy przykrości, i opiekuje się nią. Gotując ziemniaki, trzeba trzymać je na ogniu przez jakieś dwadzieścia minut. Tak samo jest z praktyką obejmowania własnego bólu i złości. Wiemy, że ich energią trzeba się jakoś zająć, a więc należy w dalszym ciągu generować uważność jako energię. W ośrodku praktyki człowiek się uczy podtrzymywać w sobie tę energię; do praktyk, które ją podtrzymują, należą ciągłe uważne oddychanie i ciągłe uważne chodzenie. Mając tę energię, można stale obejmować swój ból i smutek. Może tak być, że po dziesięciu czy piętnastu minutach ból i smutek odejdą do świadomości gromadzącej już nieco słabsze, że wasza energia nawykowa odejdzie z powrotem do świadomości gromadzącej w postaci ziarna, nieco słabszego niż wcześniej. Następnym razem, gdy się zamanifestuje, wykonacie taką samą praktykę, zawsze obejmując ją i wnikając w nią świadomością. Nie musicie z nią walczyć.

 

Thich Nhat Hanh, mowa Dharmy Habit Energies, 1998