2011

2011.04.27 Pema Cziedryn o odpowiedzialności

ZATRZYMYWANIE KOŁA SANSARY

Pamiętam dzień, gdy stało się dla mnie jasne, jak umysł kreuje rzeczywistość, w której żyjemy. Niewolniczo powielamy te same schematy zachowań, a one niezmiennie wywołują wciąż te same skutki. Refleksje takie ogarnęły mnie, gdy kończyły nam się pieniądze i zaczęłam się z tego powodu niepokoić. Niemal fizycznie czułam ciężar odpowiedzialności, jaki na mnie spoczywał. Stopniowo strach przeradzał się w panikę. Czułam, że muszę koniecznie znaleźć jakieś wyjście. Dopóki tak się nie stało, nie mogłam ani na chwilę się odprężyć, dostrzec, że świat wokół rozkwita, cieszyć się blaskiem słońca czy orłem na drzewie przy moim oknie.

 

Ta sytuacja nie była niczym nadzwyczajnym. Nie wiem, dlaczego akurat ten dzień był przełomowy. Być może zadziałały tu lata praktyki, gdy starałam się być świadoma mojego odlatywania a wracać wciąż na nowo do rzeczywistości.

W każdym razie tamtego dnia dotarło do mnie, w czym rzecz. Dokładnie wtedy, w tym nawykowym stanie ducha, zdałam sobie sprawę z tego, co robię. Mało tego, byłam w stanie to zatrzymać.

Przestałam miotać się nerwowo, jak to miałam w zwyczaju by zrobić coś pożytecznego, by zapobiec klęsce. Myśl "przecież tylko ja mogę uratować sytuację" przemknęła mi wtedy przez głowę. Zdecydowałam jednak poczekać i zobaczyć, jak świat sobie poradzi bez mojej interwencji. Może legnie w gruzach, lecz czasami po prostu trzeba dać mu tę szansę.

Najtrudniej było powstrzymać się od działania. Bezczynność była czymś zupełnie sprzecznym z moim charakterem. Czułam się tak, jakbym próbowała zatrzymać ogromne rozpędzone koło i obrócić je w przeciwnym kierunku.

Na tym właśnie polega dharma: odmieniamy bieg rzeczy, działamy wbrew ustalonym nawykom, odwracamy proces utwierdzenia własnych przekonań, zatrzymujemy koło sansary. Pierwszym krokiem jest uchwycenie momentu, gdy zaczynamy odlatywać. Zwykle czujemy, że jest jakiś problem i staramy się go rozwiązać. Raczej - zatrzymajmy się. Spróbujmy zrobić cokolwiek oprócz stosowania wciąż tych samych wykrętów, by nie być tu i teraz.

...

Moim pierwszym krokiem była decyzja, by nie działać więcej siłą rozpędu. Był to rodzaj testu, jakiemu poddałam nauki Buddy, aby sprawdzić, czy istotnie to my sami tworzymy rzeczywistość, a wszystko, co postrzegamy, jest jedynie projekcją naszego umysłu.

Każda cząstka mnie domagała się powrotu do starych nawyków. Wciąż jednak miałam w pamięci słowa nauk mówiące, że dopóki nie przestaniemy trzymać się kurczowo pojęcia dobra i zła, świat będzie nam się objawiał jako przyjazne bóstwa i groźne demony. Chciałam zbadać, czy to prawda.

Potrafiłam w taki sposób eksperymentować, bez popadania w zbytnią surowość, gdyż wcześniej pod wpływem praktyki stałam się przyjaźnie nastawiona do swych myśli i emocji. Jakoś tak się dzieje, że zaprzyjaźnienie się z samym sobą jest warunkiem rozwijania się duchowo. Zawsze, czy medytujemy czy słuchamy nauk, powinniśmy pamiętać o kultywowaniu życzliwości.

Kiedyś, po zakończeniu kursu, który prowadziłam w Teksasie, pewien mężczyzna podziękował mi za wskazówkę, by uważać na ton głosu, gdy w czasie praktyki określamy to, co dzieje się w naszym umyśle jako myślenie. Gdy głos jest surowy, dobrze jest powtórzyć to, co się mówiło, raz jeszcze - łagodnie. "Naprawdę, wziąłem to sobie do serca" - powiedział. - "I teraz, gdy mój umysł gdzieś zawędruje, mówię do siebie - to tylko myśli, chłopie".

Jednak nawet po latach praktyki wielu z nas przesadza z surowością. Medytujemy z poczuciem winy, jak gdyby ktoś miał nas rozliczyć z naszych błędów. Chcielibyśmy się nie wstydzić za siebie samych, boimy się, że ktoś w końcu odkryje, jak "marnymi" praktykującymi jesteśmy. Stare porzekadło głosi, że buddysta to ktoś, który albo medytuje albo czuje się winny, że w danej chwili nie medytuje. No, radości w tym niewiele.

Zgodnie z jedną z najważniejszych wskazówek powinniśmy się odprężyć i rozpogodzić. W pracy z naszym rozchwianym, pomieszanym umysłem bardzo pomaga myśl, że praktykując, docieramy do łagodności, która jest w nas i pozwalamy jej się rozprzestrzeniać. Pozwalamy, by łagodność stępiła ostrze samokrytycyzmu i niezadowolenia.

Niektórym jest o wiele łatwiej zaakceptować innych niż siebie samych. Wydaje się nam, że współczucie zarezerwowane jest dla innych i nigdy nie przychodzi nam do głowy, by odczuwać je wobec siebie.

Z mojego doświadczenia wynika, że gdy odrzucimy wszelkie powinności dotyczące praktyki, stopniowo odkrywamy własną przytomność umysłu oraz pewność siebie. Krok po kroku, nic nie planując, pragnąc jedynie być uczciwym i życzliwym, stajemy się odpowiedzialni za swoje życie na tym nieprzewidywalnym świecie, w tej wyjątkowej chwili, w tym cennym ludzkim ciele.

Pema Cziedryn

Kiedy życie nas przerasta s.177-182