2008.10.09. Cierpienie na świecie

Chyba jeszcze przed wakacjami, Paweł napisał do nas list o cierpieniu na świecie.
Wielu, wiele z nas ten list bardzo poruszył.

Chcielibyśmy teraz do niego wrócić - i wrócić do propozycji, żeby tym razem dzielenie się darmą było jednostronne - żebyśmy tylko pytali.
Żebyśmy pytali, chcąc naprawdę poznać Pawła, nie starając się przemycić w tych pytaniach naszych własnych przekonań.

 Witaj, Tatiano!

Obudziłem się dziś o siódmej rano - jak dla mnie wcześnie. Twój sen, który wczoraj opowiedziałaś, odbił się dziś w postaci mojego snu. Mnie się, co prawda, tym razem nie śnili esesmani. Śniły mi się małe, żywe świnki na taśmociągu. Przy taśmie stali ludzie, coś robili przy tych świnkach, a potem rozpruwali im brzuchy i podawali dalej do wypatroszenia. Wszystko odbywało się sprawnie, spokojnie i higienicznie...

Obudziłem się wstrząśnięty, i wtedy uświadomiłem sobie, że podobnie traktowani są ludzie - ostatnio znów jakby coraz częściej i na coraz bardziej masową skalę. Hoduje się ich, aż osiągną optimum "użytkowe" - czyli wczesną młodość - po czym trafiają jako "mięso armatnie" do armii.
Albo do tzw. sweatshopów, gdzie młodzież (najczęściej płci żeńskiej) w wieku kilkunastu - dwudziestu kilku lat pracuje od świtu do nocy szyjąc dla nas tanią odzież i obuwie albo montując urządzenia, śpi w norach i zarabia tylko tyle, żeby nazajutrz znów przyjść do pracy. I tak dzień w dzień, do wieku koło trzydziestki, kiedy... już są "zużyci", nie są w stanie efektywnie pracować na skutek przedwczesnego wyczerpania sił życiowych. Renty czy
emerytury też nikt im nie zapewnia (bo to osłabiłoby rynkową
konkurencyjność pracodawcy), czyli są "do wyrzucenia". Właśnie tak jak brojlery czy cielęta, które hoduje się do wieku maksymalnej wydajności, a potem "konsumuje". Aż dziw, że zużyci ludzie jeszcze nie idą pod nóż, jak kura która przestała się nieść, czy krowa, która przestała dawać mleko.
Ja wiem, że i Ty o tym pewnie dobrze wiesz, ale chyba za rzadko o tym myślimy, jakie są prawdziwe koszty naszej względnej wolności i względnego dostatku.
Tak działa logika nieskrępowanego rynku, globalizującego się kapitału. Ludzie jako "siła robocza" są sprowadzeni do statusu bydła rzeźnego, bezwzględnie eksploatowanego i traktowanego jako odpad z punktu widzenia wszechwładnych Inwestorów. Albo masz pieniądze, cieszysz się rzeczywistą wolnością i jesteś inwestorem - albo jesteś tucznikiem w fabryce śmierci (jeśli jeszcze jesteś w stanie dać z siebie coś, co ma rynkową wartość). "Dla
zwierząt trwa wieczna Treblinka" - pisał I. B. Singer. Dla wielu ludzi w dzisiejszym świecie też. A wszystko to w imię Wolności - wolności
inwestowania i czerpania zysków z tych inwestycji, wolności swobodnego negocjowania warunków - a w takich negocjacjach zawsze wygrywa silniejszy. Ten który ma w ręku pieniądze, a za sobą państwo strzegące praw własności.

Czy tak ma zawsze być? "One solution - revolution!"
Rewolucja jest konieczna, Tatiano, jakkolwiek źle ci się kojarzy i nie bez powodu. (Możemy tylko mieć nadzieję, że odbędzie się ona bez rozlewu krwi, jeśli dostatecznie dużo ludzi naraz dojrzeje do zmian postaw i zachowań.) Może nie Ty ją zrobisz, może i nie ja, może i nie Twój syn. Ale prędzej czy później, ona wybuchnie, mam nadzieję. Rewolucja to nie gwarancja lepszego społeczeństwa, jedynie szansa. Ale bez niej, będziemy coraz bardziej pogrążać się w okrutnym szaleństwie będącym prostą konsekwencją bezdusznej logiki tego systemu: maksymalizować zyski inwestorów, ciąć koszty ponoszone przez nich samych (czyli przerzucać je na wszystkich innych; to stąd się biorą lokaty o coraz korzystniejszym oprocentowaniu...) - kto nie ma pieniędzy, jest tylko tucznikiem na rzeź.

Tatiano. Napisałem ten list w pierwszej kolejności do Ciebie, bo to Twój sen poruszył coś we mnie tej nocy. I także dlatego, że to Ty obruszyłaś się kiedyś, gdy wspomniałem o rewolucji. Jednak dotyczy on sumienia każdego z nas. W naszej grupce chyba wszyscy należymy do klasy średniej (wyższej, niższej bądź gdzieś pośrodku) i choć obiecujemy sobie nie odwracać oczu i serca od cierpienia świata, wiele cierpień będących udziałem większości naszych bliźnich na tej Ziemi trudno nam choćby sobie wyobrazić.
Dlatego tak rzadko przechodzi mi przez gardło sformułowanie "buddyzm zaangażowany".
Co miesiąc powtarzamy: "będę powstrzymywać innych przed czerpaniem korzyści z cierpienia ludzi lub cierpienia innych żyjących na Ziemi istot". Co robimy - my, "buddyści zaangażowani" - żeby położyć kres ogromowi cierpienia wokół nas, choćby tylko tego zawinionego przez ludzi i które jako ludzie moglibyśmy zmienić?

Dla mnie to jest koan na całe życie.

Paweł