Pewnego dnia, idąc przez wielki parking do mojego ulubionego supermarketu zobaczyłam wolno poruszającą się starszą kobietę i zmierzającą z przeciwnej strony szybko idącą młodą kobietę. Widziałam, że dojdą do wejścia w tym samym momencie.
Oho – pomyślałam.
To, co zdarzyło się po chwili było czymś wspaniałym.
Młoda kobieta, ewidentnie spiesząca się, nagle zwolniła kroku, by starszej kobiecie pozwolić wejść pierwszej. Obie weszły – krokiem medytacyjnym, w moim pojęciu - do supermarketu bez zniecierpliwienia, bez przepraszania się, nikt nie był rozdrażniony, nikt się nie żołądkował, nikt nie był przestraszony ani zakłopotany – były to prawdziwe ludzkie istoty przebudzone i świadome, zanurzone w tej właśnie chwili.
To jest praca Sanghi na ulicy – nie jedynie praktykowanie w salonie, gdzie siedzimy w kręgu na poduszkach i praktykujemy dharmę, ale życie nią w każdym momencie naszego życia. Czy ta młoda kobieta, która odpuściła sobie swój pośpiech była buddystką? A kto to wie??
Ale ten przykład ucieszyłby Thaya, jestem tego pewna. Mnie też ucieszył.
Znacie podobne historie?
My, buddyści, możemy wspaniale mówić, kiedy siedzimy bezpiecznie w Sandze. Ale czy te przekonania przenosimy do świata zewnętrznego? Czy jesteśmy współczujący, kiedy znajdziemy się w obcej przestrzeni? Czego możemy nauczyć się od ludzi, których każdego dnia na naszej drodze spotykamy?
Betsy Shea-Taylor,
Freedom of the Moon Sangha, USA