2009

2009.06.18 O lęku

Wszyscy działamy na tej samej zasadzie: kieruje nami lęk przed przykrościami. Mamy fikcyjne „ja”, które usiłujemy kochać i chronić. Całe życie marnotrawimy na tę bezsensowną grę. „Co się stanie? Jak to się ułoży? Czy ja zyskam coś dzięki temu?” Ja, ja, ja – gra iluzji umysłu, w której jesteśmy zagubieni. Nawet gdy sprawujemy kontrolę nad znacznym obszarem życia, nigdy nie wiemy, jak rozciągnąć ją na całość, i wiemy, że tego nie wiemy. Dlatego motyw lęku jest zawsze obecny. Z potrzeby ochrony wyrasta gniew. Wszyscy nosimy w sobie gniew, ponieważ wszyscy jesteśmy zalęknieni. Z gniewu rodzi się konflikt, a konflikt niszczy nasze więzi z ludźmi.

Podstawowy lęk to lęk przed śmiercią. Nie trzeba przypominać, że nasz byt fizyczny potrzebuje ochrony, w przeciwnym razie nie może funkcjonować. Jeśli na przykład urządzamy piknik na torach kolejowych i akurat nadjeżdża pociąg, to dobrze byłoby zmienić miejsce. Trzeba unikać szkód fizycznych. i naprawiać je. Ale lęk przed unicestwieniem rodzi też inne obsesyjne lęki i popycha nas ku bezcelowym zachowaniom, włączając w to wysiłek, aby chronić własny wizerunek. U podstaw zarówno bycia samolubnym, jak i chęci bycia niesamolubnym leży lęk. Nawet pragnienie stania się mądrym i doskonałym wypływa ze lęku. W istocie wszelkie pragnienia, zwłaszcza dotyczące tego, żeby posiąść określone cechy, są nakierowane na ego i lęk.

Szukamy sposobu, żeby ukryć swój pierwotny lęk przed pustką w życiu. Przechodzimy od jednej rzeczy do drugiej, usiłując zapełnić lukę, która – naszym zdaniem – gdzieś tam istnieje. Pochłania nas niekończąca się nigdy walka z lękiem o nas samych i o nasze życie. Stosujemy stale te same strategie, aby ukryć swoje lęki. Życie wydaje się takie przerażające, ponieważ pozwalamy się wciągać w śmietnik naszych wirujących umysłów. Ale nie musimy tego robić. Nie dążylibyśmy do spełnienia pragnień, gdybyśmy wiedzieli, że już jesteśmy wolni.

Im pilniej obserwujemy swoje myśli i działania, tym bardziej słabnie nasza strategia obronna. A im bardziej ona słabnie, tym bardziej gotowi jesteśmy doświadczyć lęku, który ją bezpośrednio wykreował. Praktykując, należy uświadomić sobie lęk, zamiast kręcić się w kółko w celi strachu, próbując zrobić coś, żeby ta cela lepiej wyglądała i żeby nasze samopoczucie choć trochę się poprawiło. Paradoks polega na tym, że wyłącznie dzięki poruszaniu się po ostrzu brzytwy, dzięki bezpośredniemu przeżywaniu lęku możemy się dowiedzieć, że jesteśmy nieustraszeni. Musimy doświadczyć lęku jako doznania cielesnego, które leży u podstaw przywiązania. Wtedy przywiązanie zwiędnie.

Mądra praktyka zawsze dotyczy lęku, który leży u podstaw ludzkiej egzystencji, lęku, że ja nie jestem. Wiadomo – nie jestem, ale przecież nie chcę o tym wiedzieć! Sama jestem nietrwałością w gwałtownie zmieniającej się ludzkiej formie, która tylko wydaje się stała. Boję się ujrzeć siebie taką, jaką jestem, jako stale zmieniające się pole energii. Nie chcę nim być. Dlatego dobra praktyka zajmuje się lękiem. Lęk ujawnia się w ciągłym myśleniu, spekulacji, analizie, fantazjach. Zasłaniając się takimi działaniami, szukamy bezpieczeństwa w grze pozorów, która wydaje nam się praktyką.

Prawdziwa praktyka nie jest bezpieczna; to ostatnia rzecz, o której można by to powiedzieć. Cała praktyka wywołuje lęk. Nam się to, rzecz jasna, nie podoba, więc obsesyjnie staramy się stworzyć w marzeniach jej własną wersję. Miotamy się pomiędzy lękiem a szukaniem schronienia w myślach. Tylko że takie działanie również oddziela nas od rzeczywistości. Jedyne, co się liczy, to jasne i bezstronne widzenie, czyli widzenie rzeczy takich, jakimi są. Jeśli znika takie egocentryczne ograniczenie, to po co w ogóle cokolwiek nazywać? Po prostu przeżywamy swoje życie. A kiedy umieramy, to po prostu umieramy. I nie ma problemu.

 

=====================

Powyższy tekst jest kompilacją wypowiedzi Joko Beck, zaproponowaną przez Anię.
Poniżej nota o Joko:

Joko Beck reprezentuje oryginalną formę zachodniego zen, nastawionego nie tyle na tradycyjne formy przekazu, ile raczej na zintegrowanie praktyki z życiem w dzisiejszych warunkach. Zaczęła praktykować w tradycji japońskiej w wieku ponad czterdziestu lat, gdy jej osobowość była już w pełni ukształtowana. Joko niczego nie udaje i nie wyolbrzymia znaczenia własnej osoby, nie ma cierpliwości do duchowości romantycznej ani do wyidealizowanej słodyczy, prowadzą one bowiem raczej do ucieczki od rzeczywistości i od cierpienia niż do stawienia mu czoła. Ukazuje zen jako "nic szczególnego". Bardzo dobrze rozumie ludzi i ich problemy. Jej nauczyciel, rosi Maezumi -- choć zachowywał rezerwę wobec jej zachodniego podejścia do zen -- udzielil jej przekazu Dharmy m. in. ze względu na ogromne zapotrzebowanie na rozmowy z nią ze strony adeptów zen.