Słoneczny blask dosiada przestrzeni, a poezja — słonecznego blasku.
Poezja rodzi blask słońca, a blask słońca poezję.
Ilekroć używamy wyrazu „naręcza”, zwykle mówimy [w języku ang. – przyp. tłum.] o naręczach siana albo naręczach drewna opałowego, ale rzadko mówimy o naręczach poezji. Używając wyrazu „krople”, ludzie mówią o kroplach deszczu, kroplach rosy albo... o kropli sosu sojowego, ale nikt nie mówi o kropli słońca. Zacytowany wiersz jest zaproszeniem do patrzenia głęboko, w przebudzony sposób. Wtedy można zobaczyć poezję w formie naręcza i słońce w postaci kropli.
Gdyby nie światło słoneczne, jakże moglibyśmy mieć poezję? Bez niego byśmy poumierali. Jak możemy tworzyć poezję? Czujemy, że również z poezji bierze się blask słońca. Poezja bywa nie tylko ładna i miła, może też być wybuchowa jak grom. Światło słońca ma nie tylko przyjemny obraz, ma ono też aspekt siły. Czasami blask słońca wysusza i pali. Gdy czytamy poezję, robi nam się miło, jednak może ona również być jak krzyk, skarga na niesprawiedliwość. W dwóch powyższych zdaniach możemy zobaczyć współzależność poezji i blasku słońca.
Słońce przechowane w sercu kabaczka,
poezja utkana z pary nad miską zupy w zimie.
Wiersz ten napisałem zimą. Poprzedniego lata wyhodowaliśmy wiele kabaczków, więcej niż mogliśmy przejeść. Włożyliśmy więc je do zamrażarki, a w środku zimy wyjmowaliśmy je i gotowaliśmy zupę. Kabaczek magazynuje w sobie mnóstwo słonecznego światła. Zimą wcale nie widywaliśmy słońca, ciągle było pochmurno i szaro, a do tego wiał silny wiatr. Wzięliśmy kłodę drewna i włożyliśmy ją do pieca. W tamtym okresie nie mieliśmy w Plum Village centralnego ogrzewania. Mieliśmy tylko piec na drewno. Nie widzieliśmy słońca za oknem, ale mogliśmy dotykać słońca w tej kłodzie oraz w kabaczku, który znalazł się w misce gorącej zupy. Nawet wśród najgłębszej zimy wie się, że słońce nigdy nas nie opuściło. W ciepłym wnętrzu domu można dostrzec słońce w misce zupy, poczuć, że blask słońca jest wciąż obecny.
Nieraz jemy nie zdając sobie sprawy, że spożywamy blask słońca. Słońce to nasz ojciec. Gdyby go zabrakło, ani jedna istota na tej planecie nie mogłaby przeżyć. Wszystkie zwierzęta, rośliny i ludzie są dziećmi słonecznego blasku. Gdy jemy kabaczka, jemy także blask słońca. Nasz ojciec nas karmi. Bez ojca-słońce nie moglibyśmy mieć też matki-Ziemi, i nie mielibyśmy pożywienia. Słońce jest naszym ojcem, a Ziemia – matką.
Wiatr zerka przez okno i wiruje.
A poezja znów błąka się po starych wzgórzach i równinach.
Tymczasem uboga, kryta strzechą chata trwa na brzegu rzeki i czeka.
Gdy usłyszałem zawodzenie wiatru na dworze, pomyślałem o Wietnamie, gdzie jest wiele ubogich strzech. Oczywiście, w Wietnamie jest też wiele porządnych domów, ale pomyślałem o tych rodzinach, które żyją najbardziej nędznie. Wyobraziłem sobie ubogą, krytą strzechą chatę nad brzegiem rzeki, czekającą na naszą pomoc. Mój umysł kontaktuje się z drewnem wkładanym do pieca, współ-jest z rzeczami materialnymi, ze światem zjawiskowym. Równocześnie zawodzenie wiatru dotyka mojej świadomości gromadzącej i przypominam sobie obrazy ojczyzny. Kiedy wyjeżdżałem z Wietnamu ponad trzydzieści pięć lat temu, było tam mnóstwo ubogich, mieszkających w takich właśnie chatach. Umysł mój jest w kontakcie z kabaczkiem, a na odgłos wiatru kontaktuje się również z obrazem dnia, w którym opuszczałem Wietnam, kiedy tak wielu ludzi cierpiało z powodu bombardowań. Dziś wciąż są oni biedni i czekają na pomoc.
Wiosna niesie poezję w swej mżawce.
Poezją skrzą się pomarańczowe płomienie ognia.
Słoneczny blask, przechowany w sercu wonnego drzewa.
Teraz jest maj i wszędzie możemy zobaczyć poezję. Ale w tym wierszu jeszcze jest zima i wszędzie jest ciemno, a jednak nawiązuję kontakt z blaskiem słońca i poezją w misce zupy z kabaczka. Poezja jest w każdej kropli wiosennego deszczu. I jest zmagazynowana w pachnącym drewnie. Jeśli praktykujecie, przynosicie szczapę drewna, wkładacie ją w ogień i macie świadomość, że właśnie wkładacie do pieca światło słońca.
Słoneczny blask, choć nieobecny w przestworzach,
wypełnia zaróżowiony już piec.
Słoneczny blask, wyciągając się, przybiera barwę dymu;
poezja, w swym bezruchu, barwę mglistego powietrza.
Wydaje się, że w przestrzeni dookoła nie ma słońca – na dworzu jest tak ciemno i ponuro, lecz przecież słoneczny blask wypełnia palenisko pieca. Gdy rozpalacie w piecu, jego ciepło promieniuje poezją. Zupa kabaczkowa także jest poezją. Tak wygląda głęboki wgląd, nie zatrzymujący się na zewnętrznej formie. Gdy osoby, którą kochacie, nie ma przy was, wydaje wam się, że umarła, ale jeśli wejrzycie głęboko, zobaczycie, że wciąż jest obecna. Narzekamy, że nie ma słońca, a przecież słońce jest obecne w misce zielonych warzyw i w drewnie.
Wiosenny deszcz niesie poezję w swych kroplach,
co całują ziemię,
aby ziarna mogły wykiełkować.
W ślad za deszczem poezja spoczywa na każdym liściu.
Każda kropla deszczu wiosną wchodzi w liść. W kropli deszczu zaś jest również blask słońca. Latem jest go dużo. Sprawia, że wszystkie stawy i jeziora parują, i tworzą chmury. Dzięki zimnemu powietrzu, chmury te staną się wiosennym deszczem. Możemy powiedzieć, że deszcz całuje ziemię, ale możemy też powiedzieć to o blasku słońca, ponieważ jest on zawarty w każdej kropli deszczu. Widzimy głęboki związek między słońcem a Ziemią. W Plum Village jest również dużo parzących pokrzyw. Zimą ta dzika roślina jest niewidoczna. Ale na wiosnę wystarczą krople deszczu, a pojawia się wszędzie. Tu, we Francji uważa się pokrzywy za chwasty, ale są one bardzo dobre do jedzenia.
Poezja spogląda oczami dziecka.
Poezja czuje twarzą ogorzałą.
Poezja przebywa w każdym uważnym spojrzeniu.
Poezja — ręce, które gdzieś daleko uprawiają ubogą, nieurodzajną rolę.
Gdy jest się z dala od ojczyzny i je się pyszny ryż, można w nim zobaczyć ciężką pracę rolnika; można zobaczyć też oczy dzieci, chudych i niedożywionych. Widzieliśmy tak wiele dzieci, które nie miały dość jedzenia. Kiedy je się pyszny ryż, widać też od razu ciężką pracę chłopa i biedne dzieci, którym brakuje jedzenia. Jedząc, widzę spojrzenia tych dzieci.
Pamiętam, jak pewnego dnia, gdy przebywałem w klasztorze Kim Son w Kalifornii, była tam też przyjaciółka z miejscowej gazety „Mercury News”, która przyjechała zrobić ze mną wywiad na temat uważności. […] Zapytała mnie: „Jak mogę ci pomóc? Jestem dziennikarką, może mój talent się na coś przyda?” Tego dnia siedziałem pod sekwoją. Przysiadła się do mnie, a ja powiedziałem: „Działaj tak, aby każde dziecko w Wietnamie miało codziennie czarkę mleka sojowego. To moje jedyne życzenie”. W Wietnamie jest wiele dzieci, które z braku dobrego odżywienia nie mogą wyrosnąć na silne i zdrowe. Dziś rano otrzymałem zdjęcie wielu dzieci w wieku od trzech do pięciu lat, zrobione w Do Linh, bardzo biednej wsi, skąd pochodziła moja matka. Ona też była kiedyś takim dzieckiem, ubogim i niedożywionym. Na szczęście, miała troskliwą rodzinę. Jeśli te dzieci będą mogły rozwijać się normalnie tak jak ona, będą mogły zostać zdrowym człowiekiem i wydać na świat kogoś takiego jak ja. Jeśli jestem raczej chudy i mam niezbyt grube kości, to dlatego, że w dzieciństwie nigdy nie miałem szklanki mleka. Jeśli potraficie mi pomóc, każde dziecko będzie miało szklankę mleka. […] Każde dziecko w każdym biednym kraju mogłoby być moją matką. Jeśli wydacie pięć dolarów miesięcznie, możecie zapewnić jakiemuś dziecku codziennie szklankę mleka, krowiego czy sojowego – jedno i drugie pomaga. […] Gdy patrzycie wnikliwie, możecie zobaczyć coś takiego. To się nazywa „uważnym spojrzeniem”. W każdym uważnym spojrzeniu mieszka poezja. Patrząc uważnie, widzi się małego szkraba, ale można też zobaczyć przeszłość i przyszłość tego dziecka. To dziecko może stać się silną matką, która urodzi zdrowe dziecko, albo matką słabą, która rodzi upośledzone dzieci.
Są rolnicy, którzy pracują tak ciężko, ale to nie wystarcza by wyżywić ich własne dzieci. Przebywacie w chwili obecnej, ale sięgacie wzrokiem daleko, po całej planecie. Przebywacie w chwili obecnej, ale możecie zobaczyć przeszłość i przyszłość. Przebywanie w chwili obecnej nie oznacza, że jest się do niej ograniczonym.
Uśmiechnięte słońce rozjaśnia słonecznik;
słońce dojrzałe i pełne skrywa się w sierpniowej brzoskwini;
poezja podąża za każdym medytacyjnym krokiem,
poezja równym szeregiem wypełnia stronice.
Osoba, która idzie uważnie i z wdziękiem, wygląda jak wiersz. Gdy piszecie kilka słów ze współczuciem, jest to poezja.
Dyskretnie,
zapakowana w paczki żywnościowe,
poezja karmi miłość.
W czasach, gdy pisałem ten wiersz, nie było możliwe posyłanie do Wietnamu pieniędzy. Nie było można dotrzeć do najbiedniejszych dzieci czy ludzi w podeszłym wieku. Władze zakazały nam działalności społecznej i charytatywnej. Działalność Młodzieżowej Szkoły Służby Społecznej, którą współzakładaliśmy, by leczyć rany wojny, została wstrzymana, a dyrektor był w więzieniu. Wielu działaczom społecznym uniemożliwiano jakiekolwiek działania. Znaleźliśmy jednak sposób na zaopatrywanie w żywność najuboższych mieszkańców Wietnamu. Panowała blokada napływu leków z Zachodu. Kupowaliśmy więc pospolite francuskie lekarstwa i każda rodzina dostawała od nas w paczce kilogram lekarstw, które mogła wymienić na sto kilo ryżu, by wyżywić dzieci. Siostra Chan Khong i ja pakowaliśmy razem z innymi te lekarstwa i wysyłaliśmy paczkami do miejsc rozrzuconych po całym Wietnamie. Jeśli adresat miał nazwisko np. Nguyen, to podpisywaliśmy się tym samym nazwiskiem, aby wyglądało, że to od kogoś z rodziny. Gdybyśmy podali własne nazwiska, adresatów by aresztowano. Władze komunistyczne nie miały możliwości sprawdzić, czy we Francji rzeczywiście mieszka osoba o takim imieniu i nazwisku jak nadawca paczki. Zebraliśmy grupę dwudziestu osób, żeby adresować paczki różnymi charakterami pisma. W środku umieszczaliśmy też informację, ile kilo ryżu jest warta zawartość. Codziennie zawoziliśmy na pocztę setki paczek. Pracownicy poczty mawiali: „Jesteście świętym Mikołajem. Ale dlaczego ten mikołaj przychodzi codziennie, a nie tylko w święta?”
Gdy patrzy się głęboko, jak osoba praktykująca, każda chwila może być poezją. Przebywając tu i teraz, sięga się spojrzeniem bardzo głęboko i bardzo daleko.
Thich Nhat Hanh, mowa Dharmy dla
wietnamskich działaczy społecznych,
przybyłych z wizytą do Plum Village w maju 2002.
Tłumaczenie wiersza: JM/PL w: Nazywaj mnie moimi prawdziwymi imionami