W naszej świadomości gdzieś głęboko zawsze czai się lęk przed śmiercią. Gdy ktoś uświadamia sobie, że musi umrzeć, z początku może się buntować przeciwko tej prawdzie. Widziałem to u moich bliskich przyjaciół, u których zdiagnozowano AIDS albo raka. Nie chcą w to uwierzyć i przez długi czas toczą wewnętrzne zmagania. Kiedy w końcu odnajdują w sobie akceptację, w tej samej chwili odnajdują spokój. Gdy ktoś odnajduje spokój, odpręża się, czasami nawet pozwala to pokonać chorobę. Znałem chorych na raka, którzy przeżyli jeszcze dziesięć, dwadzieścia albo i trzydzieści lat od chwili diagnozy, ponieważ umieli zaakceptować to, co jest i żyć w spokoju.
W Hanoi mieszka mniszka, u której kiedyś stwierdzono raka. Lekarz powiedział jej, że zostało jej tylko kilka miesięcy życia. Postanowiła wówczas pojechać do Plum Village i pomieszkać z nami, zanim wróci do kraju, by tam umrzeć. Całkowicie pogodziła się z tym, że koniec jej życia jest bliski. Gdy przybyła do Plum Village, któraś z sióstr poradziła jej, żeby poszła do lekarza we Francji i zasięgnęła również jego opinii. — Nie — odparła mniszka. — Nie przyjechałam tu, żeby iść do lekarza. Przyjechałam tu po to, żeby pobyć kilka miesięcy z wami. Została u nas trzy miesiące i przeżywała całą sobą każdą daną jej chwilę. Z radością uczestniczyła w medytacjach w marszu, medytacjach na siedząco, mowach Dharmy i dzieleniu się Dharmą. Trzy miesiące dobiegły końca, wiza miała wkrótce stracić ważność i mniszka musiała wracać do Wietnamu. Ponownie któraś z sióstr zasugerowała, żeby poszła przedtem do lekarza, „przynajmniej dowiedzieć się", w jakim stanie jest jej rak. Tym razem mniszka się zgodziła.
Lekarz stwierdził, że przerzutów już nie ma, a nowotwór prawie zupełnie zniknął. Z tą wieścią mniszka odjechała z Plum Village. Od tego czasu minęło czternaście lat, a ona cieszy się lepszym zdrowiem niż kiedykolwiek przedtem.
Tak więc akceptacja jest bardzo ważna. Akceptacja śmierci przyniesie ci spokój, a ów spokój czasem umożliwia dalsze życie. Wznosząca się fala ma w sobie mnóstwo radości. Kiedy opada, może się pojawić niepokój, że oto zbliża się jej koniec. Wznoszenie się zawsze pociąga za sobą opadanie. Narodziny pociągają za sobą śmierć. Jeśli jednak fala będzie praktykować medytację i uświadomi sobie, że jest wodą, będzie umiała zapaść się i runąć w dół z radością. Może umrze jako fala, ale zawsze będzie żyć jako woda.
Nauczanie Buddy pomaga nam dotknąć swojej prawdziwej natury i uzyskać wgląd, który rozproszy wszelkie lęki. Można umierać z uśmiechem, bez lęku i gniewu. Kropla deszczu, spadając na ziemię, momentalnie znika. A jednak w dalszym ciągu jest w jakiś sposób obecna. Nawet jeśli pochłonie ją ziemia, ona stale tam będzie, tyle że w innej postaci. Jeśli wyparuje, nadal będzie obecna w powietrzu — stanie się parą. Już nie widać kropli deszczu, ale to wcale nie znaczy, że jej nie ma. Chmura nigdy nie umiera. Chmura może stać się deszczem, śniegiem, lodem, lecz nie może stać się niczym.
„Umrzeć" znaczy: „stać się z czegoś niczym", „przejść z bytu w niebyt". Tak sobie wyobrażamy śmierć. Tymczasem medytacja pomaga nam dotknąć naszej prawdziwej natury, natury nierodzenia się i nieumierania. Zanim chmura zamanifestowała się jako chmura, była parą, była też oceanem. Nie przeszła z niebytu do bytu. Nasze pojęcie narodzin jest tylko pojęciem. Nasze pojęcie śmierci również jest tylko pojęciem. To bardzo ważny wgląd, gdyż usuwa on lęk. Kiedy zrozumiemy, że nie możemy być unicestwieni, wyzwalamy się od lęku. Co za ulga!
W stanie bez-lęku możliwe jest prawdziwe szczęście, możliwy jest prawdziwy spokój. Kiedy cali jesteśmy paniką, przyspieszamy zgon naszej cywilizacji. Gdy mamy w sobie spokój, o wiele łatwiej radzimy sobie z trudnościami. Budda nauczał nas, żebyśmy praktykowali bezpośredni wgląd w nasiona lęku, zamiast starać się je maskować albo uciekać przed nimi. Mamy w sobie ziarno lęku. Boimy się śmierci, porzucenia, choroby. Staramy się o tym zapomnieć. Stale jesteśmy czymś zajęci, żeby tylko nie pamiętać. Fakty są jednak takie, że kiedyś będziemy musieli umrzeć, zachorować, rozstać się ze wszystkim, co mamy. Dlatego Budda nawoływał mnichów i mniszki, aby codziennie praktykowali dostrzeganie w sobie ziarna lęku.
Taka jest istota praktyki Pięciu Przypomnień, sformułowanych tak, aby pomagały nam dostrzec w sobie lęk i ćwiczyć się w siedzeniu z jego świadomością.
Pierwsze przypomnienie brzmi: „Moją naturą jest umrzeć. Nie mogę uniknąć śmierci". Stajesz twarzą w twarz z prawdą. Podnosisz swoje ziarno lęku, spoglądasz na nie i obejmujesz je uważnością. Do tego trzeba odwagi. Ale czyniąc to, osłabiasz lęk i jego ziarno w tobie traci siłę. Praktyka ta uczy nas akceptować starość, chorobę i śmierć jako fakty, przed którymi nie ma ucieczki. Gdy już je zaakceptujemy, czujemy się o wiele lepiej. Kiedy uderza w nas choroba, rak lub AIDS, buntujemy się, pytamy: „Dlaczego ja?". Pierwszą reakcją jest zaprzeczenie. Nie chcemy uwierzyć, że to prawda. Zaprzeczamy prawdzie. Później przechodzimy przez rozpacz i bunt, długi czas zmagamy się ze sobą.
Aż w końcu pojawia się akceptacja, a wraz z nią spokój. A kiedy odnajdujemy spokój, rozluźniamy się i właśnie wtedy mamy szansę pokonać chorobę. Musimy więc nauczyć się akceptować to, że nasza cywilizacja kiedyś się skończy. Jeśli to zaakceptujemy, staniemy się spokojniejsi. Akceptujemy naszą własną śmierć i akceptujemy śmierć cywilizacji. Dotykamy prawdy o nietrwałości i jest w nas spokój. Gdy odzyskamy spokój, znów pojawi się nadzieja. Mając w sobie taki spokój, możemy użyć dostępnej nam technologii w sposób, który pozwoli uratować naszą planetę. Gdy władają nami lęk i rozpacz, nie zdołamy uratować planety, nawet jeśli mamy odpowiednie technologie. Można umrzeć w spokoju, z miłością, jeśli ma się wgląd w zjawisko współbycia i potrafi się dotknąć własnej prawdziwej natury nierodzenia się i nieumierania.
Thich Nhat Hanh – Świat w naszych rękach