Najbardziej boimy się tego, że kiedy umrzemy, nic z nas nie zostanie. Wielu jest przekonanych, że cala nasza egzystencja zamyka się w przedziale od narodzin czy może poczęcia do śmierci. Jesteśmy przekonani, że powstajemy z niczego i kiedy umieramy, obracamy się w nicość. I tak prześladuje nas lęk przed unicestwieniem.
Budda całkowicie odmiennie rozumiał życie. W jego rozumieniu narodziny i śmierć są tylko pojęciami. Nie istnieją naprawdę. Przekonanie, że są rzeczywiste, to niezwykle sugestywna ułuda, która jest przyczyną naszych cierpień. Budda nauczał, że nie ma narodzin i nie ma śmierci; nie ma pojawiania się i nie ma znikania; nie ma tego samego i nie ma innego; nie ma trwałego, odrębnego ja i nie ma unicestwienia. To tylko nam się wydaje, że to wszystko istnieje. Kiedy zrozumiemy, że nie możemy zostać zniszczeni, uwolnimy się od lęku. To wielka ulga. Będziemy mogli cieszyć się życiem i cenić je znacznie bardziej niż dotychczas.
ODNALEŹĆ UTRACONYCH NAJBLIŻSZYCH
To samo się dzieje, kiedy tracimy bardzo bliską osobę. Kiedy warunki nie sprzyjają dalszemu życiu, nasi najbliżsi się wycofują. Gdy straciłem matkę, bardzo cierpiałem. W wieku siedmiu czy ośmiu lat trudno myśleć o tym, że pewnego dnia utraci się matkę. W końcu wszyscy dorastamy i tracimy matki, ale jeśli wiesz, jak praktykować, z nadejściem czasu rozłąki nie będziesz cierpiał tak bardzo. Bardzo szybko pojmiesz, że twoja matka na zawsze pozostanie żywa w tobie.
W dniu śmierci matki zapisałem w dzienniku: „A więc nadeszło to wielkie nieszczęście mojego życia". Po jej odejściu cierpiałem ponad rok. Ale pewnej nocy, w mojej pustelni w górach Wietnamu, matka przyśniła mi się. Siedziałem obok niej i cudownie nam się rozmawiało. Wyglądała młodo i była piękna, ze spływającą w dół kaskadą włosów. Była to wielka przyjemność, móc tak siedzieć z nią i rozmawiać, jak gdyby nie umarła. Kiedy się obudziłem około drugiej w nocy, odczułem bardzo mocno, że nigdy jej nie utraciłem. Wrażenie, że ciągle jest ze mną, było niezwykle wyraźne. Zrozumiałem wtedy, że strata matki była jedynie tworem mojego umysłu. W owej chwili było dla mnie oczywiste, że matka zawsze żyje we mnie.
Otwarłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Cały stok był skąpany w świetle Księżyca. Wzgórze porastały krzewy herbaty; moja samotnia była przyczepiona do niego w połowie stoku, powyżej świątyni. Idąc powoli wzdłuż srebrnych krzewów, zauważyłem, że matka ciągłe jest ze mną. Była światłem Księżyca i pieściła mnie tak, jak robiła to niegdyś często, bardzo czule, ujmująco... cudownie! Za każdym razem, gdy moja stopa dotykała ziemi, czułem, że matka jest ze mną. Wiedziałem, że to ciało nie jest wyłącznie moje, lecz jest przedłużeniem mojej matki i mojego ojca, moich dziadków i pradziadków. Wszystkich moich przodków. Stopy, które uważałem za „moje", były w istocie „naszymi" stopami. Ślady w wilgotnej ziemi zostawiałem razem z matką.
Od tamtej pory nie myślałem już nigdy, że nie mam matki. Wystarczyło, że spojrzałem na moją dłoń, że poczułem delikatny powiew wiatru na twarzy albo ziemię pod stopami, a przypominałem sobie, że matka jest zawsze ze mną, zawsze gdy tylko jej potrzebuję.
Kiedy tracisz ukochaną osobę, cierpisz. Ale jeśli będziesz umiał spojrzeć wystarczająco głęboko, być może zrozumiesz, że jej prawdziwa natura nigdy się nie rodzi i nigdy nie umiera. Coś się pojawia i przestaje się pojawiać, by potem znów się pojawić. Musisz być bardzo uważny i czujny, by dostrzec nowe pojawienie się konkretnego człowieka. Ale dzięki wytężonej praktyce możesz się tego nauczyć.
Zatem chwyć dłoń człowieka, który poznał tę praktykę, i udajcie się na medytacyjny spacer. Zwracaj uwagę na wszystkie liście, kwiaty, ptaki i krople rosy. Jeśli uda ci się przystanąć i głęboko w nie wejrzeć, dostrzeżesz, że kochany przez ciebie człowiek wciąż materializuje się w wielu formach. I wtedy znów będziesz mógł cieszyć się życiem.