2011

2011.11.06 Dotykanie życia w chwili obecnej

Fragmenty Touching Peace Thich Nhat Hanha - z rozdziałów: „Life is a Miracle” i „We Have Arrived”

Albert Camus w Obcym pisał o mężczyźnie, który za kilka dni miał być stracony. Siedząc samotnie w celi, zauważył on przez świetlik skrawek błękitnego nieba, i nagle poczuł głęboką więź z życiem, głęboko wszedł w bieżącą chwilę. Obiecał sobie, że dni, które mu pozostały, przeżyje w pełnej świadomości, w pełni doceniając każdy moment. Przez kilka dni właśnie tak robił, aż na trzy godziny przed zaplanowaną egzekucją do celi przyszedł ksiądz, żeby go wyspowiadać i udzielić mu ostatniego namaszczenia. Mężczyzna jednak chciał tylko jednego: żeby go zostawiono w spokoju. Na różne sposoby próbował nakłonić księdza, żeby sobie poszedł. Gdy w końcu mu się udało, powiedział sam do siebie, że ów ksiądz żyje, jakby nie żył: „Il vit comme un mort”. Zobaczył, że ten, który usiłuje go zbawić, jest mniej żywy niż on – ten, który ma niebawem być stracony.

Wielu z nas, choć żyjemy, nie żyje naprawdę, ponieważ nie jest w stanie dotknąć życia w chwili obecnej. Jesteśmy jak martwi, jak by powiedział Camus. Chciałbym się z wami podzielić kilkoma prostymi ćwiczeniami, które mogą być pomocne w odzyskaniu jedności ciała i umysłu i przywróceniu kontaktu z życiem w teraźniejszości. Pierwsze nosi nazwę świadomego oddychania, i ludzie tacy jak my praktykują je od ponad trzech tysięcy lat. Robiąc wdech, wiemy, że robimy wdech, a robiąc wydech, wiemy, że robimy wydech. Robiąc to, możemy zaobserwować wiele elementów szczęścia w nas i wokół nas. Możemy naprawdę cieszyć się oddechem i tym, że jesteśmy żywi.

Życie znajduje się tylko w chwili teraźniejszej. Sądzę, że powinniśmy dla uczczenia tego faktu ustanowić jakieś święto. Obchodzimy święta z tylu rozmaitych, ważnych okazji – Boże Narodzenie, Nowy Rok, Dzień Matki, Dzień Ojca, nawet Dzień Ziemi – dlaczego by nie świętować dnia, w którym możemy żyć przez cały dzień szczęśliwie w teraźniejszości? Chciałbym ogłosić dzień dzisiejszy Świętem Dnia Dzisiejszego, dniem poświęconym dotykaniu Ziemi, dotykaniu nieba, dotykaniu drzew i dotykaniu spokoju, dostępnego w chwili obecnej.

Dziesięć lat temu zasadziłem koło swojej pustelni trzy piękne cedry himalajskie, i teraz, ilekroć przechodzę obok któregoś z nich, kłaniam mu się, przytulam policzek do jego kory i obejmuję go. Robiąc świadomy wdech i wydech, spoglądam w górę na gałęzie drzewa i jego piękne liście. Przytulanie drzew bardzo mnie uspokaja i karmi. Dotknięcie drzewa sprawia wielką przyjemność i tobie, i drzewu. Drzewa są piękne, tchną świeżością i stabilnością. Kiedy chcesz objąć drzewo, ono nigdy ci nie odmówi. Na drzewach można polegać. Nawet swoich uczniów uczę przytulać drzewa.

W Plum Village mamy piękną lipę, która co lato daje cień i radość setkom ludzi. Przed kilku laty, podczas wielkiej wichury odłamało się wiele gałęzi, i drzewo mało co nie umarło. Gdy zobaczyłem lipę po tej wichurze, chciało mi się płakać. Poczułem potrzebę dotykania jej, ale ów dotyk nie dawał przyjemności. Widziałem, że drzewo cierpi, i postanowiłem poszukać sposobu, jak by można mu pomóc. Na szczęście, okazało się, że nasz przyjaciel, Scott Mayer, jest lekarzem drzew, więc starannie zaopiekował się lipą, która dziś jest jeszcze silniejsza i piękniejsza niż wcześniej. Bez tego drzewa Plum Village nie byłaby tą samą. Kiedy tylko mogę, dotykam jego kory i wczuwam się głęboko.

Siebie samych i innych ludzi możemy dotykać tak samo jak dotykamy drzew: ze współczuciem. Czasami, gdy próbujemy wbić gwóźdź w drewno, niechcący trafiamy młotkiem we własny palec. Natychmiast odkładamy młotek i zajmujemy się zranionym palcem. Robimy wszystko, co możliwe, żeby mu pomóc – udzielamy mu pierwszej pomocy, otaczamy go współczuciem i troską. Ażeby zranienie szybko się zagoiło, możemy potrzebować pomocy lekarza albo pielęgniarki, ale oprócz tego, potrzeba nam współczucia oraz radości. Ilekroć odczuwamy jakiś ból, cudownie jest dotykać go ze współczuciem. Nawet jeśli ból jest w głębi ciała – w wątrobie, sercu czy płucach – możemy go dotknąć uważnością.

Nasza prawa dłoń dotykała lewej wiele razy, ale być może nie robiła tego współczująco. Popraktykujmy wspólnie. Trzykrotnie robiąc wdech i wydech, dotykaj lewej dłoni prawą, i równocześnie dotykaj jej współczuciem. Czy zauważasz, że kiedy twoja lewa dłoń otrzymuje pocieszenie i miłość, prawa dłoń również je odczuwa? Praktyka ta służy obydwu stronom, nie tylko jednej. Gdy widzimy osobę, która cierpi i dotkniemy jej ze współczuciem, otrzyma ona pocieszenie i miłość, i my również je otrzymamy. Tak samo możemy robić, kiedy my sami cierpimy. Kiedy dotyka się w ten sposób, korzystają na tym wszyscy.

 

Kiedy Siddhartha, przyszły budda, dorósł i od lat już uprawiał medytację, wnikając głęboko w swoje ciało, uczucia, postrzeżenia, twory mentalne i świadomość, nadszedł dzień, w którym poczuł, że przełom jest tuż tuż. Gdy medytował pod pięknym drzewem pipala, ogarnęło go przeczucie, że jeszcze najbliższej nocy urzeczywistni pełne oświecenie i stanie się buddą. I właśnie wtedy znienacka zjawił się Mara. Mara czasami pojawia się jako wątpliwość, kiedy indziej znów pod postacią gniewu, mroku, zazdrości, pożądania albo rozpaczy. Gdy ogarnia nas zwątpienie albo sceptycyzm, to znak, że on tam jest. Gdy się złościmy, irytujemy albo brakuje nam wiary w siebie, to właśnie działa Mara. Siddharthę Mara nawiedzał już wielokrotnie przedtem, więc wiedział już, że najlepiej obchodzić się z nim bardzo delikatnie.

Tamtego dnia Mara przybył w postaci sceptycyzmu, mówiąc: – Za kogo ty się uważasz? Wydaje ci się, że ty możesz osiągnąć wielkie oświecenie? Czy nie zdajesz sobie sprawy, że w świecie jest tak wiele ciemności, rozpaczy i zamętu? Jak ty sobie wyobrażasz rozproszenie tego wszystkiego? – Siddhartha tylko się ufnie uśmiechnął, ale Mara nie dawał za wygraną: – Wiem, że praktykowałeś, ale czy wystarczająco dużo? Kto zaświadczy, że praktykowałeś wystarczająco długo i usilnie? Kto może potwierdzić, że jesteś w stanie uzyskać oświecenie? – Mara zażądał czyjegoś potwierdzenia, że Siddhartha faktycznie stanie się buddą, człowiekiem w pełni przebudzonym. A Siddhartha wtedy dotknął Ziemi prawą dłonią. Dotknął jej bardzo głęboko, z pełną uważnością, i powiedział: – Ziemia zaświadczy. – I nagle Ziemia zadrżała i ukazała się w postaci bogini, ofiarowując mu kwiaty, liście, owoce i wonności. Potem spojrzała wprost na Marę, a Mara po prostu znikł.

Nawet jednak po osiągnięciu przez Buddę oświecenia, Mara go nadal nawiedzał. Po półtora roku nauczania, Budda wrócił do ojczystego miasta Kapilawastu, aby podzielić się swoim wglądem z własną rodziną i ziomkami. Pewnego razu, kiedy siedział w samotności, pochłonęła go myśl, że na pewno musi istnieć jakiś sposób na rządzenie krajem bez stosowania przemocy – dałoby się wtedy uniknąć wielu cierpień, jakie niosą więzienia, tortury, egzekucje i wojny, i można by było naprawdę uszczęśliwić naród. Nagle zjawił się Mara i podsunął pomysł:

– Panie Buddo, a może byś tak został politykiem? Swoją mądrość, wiedzę i umiejętności mógłbyś wykorzystać w życiu politycznym!

Budda spojrzał Marze prosto w oczy i uśmiechnął się:

– Maro, stary druhu, dobrze cię znam! – i Mara natychmiast znikł. Budda nie chciał zostać politykiem. Chciał być tylko mnichem, i wiedział, że to Mara próbuje go skusić. I wystarczyło, że rozpoznał Marę i uśmiechnął się do niego. Kiedy rozpoznajemy Marę jako Marę, wszystko jest w porządku.

Czasami sami dotykamy Ziemi, ale nie dość głęboko. Kiedy Budda dotknął Ziemi dłonią, dotknął jej z pełną uważnością. W Plum Village, kiedy nawiedza nas Mara – kiedy czujemy się rozdrażnieni, brakuje nam wiary w siebie, złościmy się albo jesteśmy nieszczęśliwi – praktykujemy medytację chodzoną, głęboko dotykając Ziemi stopami. Gdy robimy to uważnie i radośnie, Mara zostawia nas w spokoju, nim upłynie godzina.

Ziemia, nasza matka, wielokrotnie powołuje nas do życia, i za każdym razem przyjmuje nas z powrotem w swoje objęcia. Ona wie o nas wszystko, i właśnie dlatego Budda powołał ją na świadka. Zjawiła się wówczas w postaci bogini, ofiarowując Buddzie kwiaty, liście, owoce i wonności. Następnie tylko spojrzała na Marę z uśmiechem, a Mara znikł. W obecności Ziemi Mara ma niewiele do powiedzenia. Zawsze, gdy zbliża się do ciebie Mara, a ty podejdziesz do Ziemi i zwrócisz się do niej o pomoc, głęboko jej dotykając tak jak to uczynił Budda, otrzymasz kwiaty, owoce, motyle i wiele innych darów natury, a Ziemia spojrzy na Marę w taki sposób, że on zniknie.

Mamy tak wiele powodów do szczęścia. Ziemia ma dla nas mnóstwo miłości i cierpliwości. Ilekroć zobaczy nasze cierpienie, przybędzie nam w sukurs. Znajdując schronienie u Ziemi, nie musimy się niczego obawiać, nawet w chwili śmierci. Chodząc po Ziemi uważnie, jesteśmy karmieni przez drzewa, krzaki, kwiaty i światło słońca. Dotykanie Ziemi jest bardzo głęboką praktyką, zdolną przywracać spokój i radość. Jesteśmy dziećmi Ziemi. Na niej polegamy, a ona polega na nas. To, czy Ziemia jest piękna, świeża i zielona, czy też wyschnięta i jałowa, zależy od sposobu, w jaki po niej chodzimy. Proszę, dotykajcie Ziemi w pełni świadomie, z radością i w skupieniu. Ziemia was uzdrowi, a wy uzdrowicie Ziemię.

Do najlepszych sposobów dotykania Ziemi należy praktyka chodzenia w medytacji. Idziemy powoli, masując Ziemię stopami i z każdym krokiem rozsiewając nasiona radości i szczęścia, a przy tym w kontakcie z własnym oddechem. Nie staramy się donikąd dojść. Z każdym krokiem przybywamy na miejsce.

 

Dla wzmocnienia nasion uważności w nas, dobrze jest od czasu do czasu popraktykować w parku albo jakimś innym spokojnym miejscu. Chodzimy wolno, ale nie za wolno, żeby nie zwracać na siebie zbytnio uwagi. Jest to rodzaj praktyki niewidocznej dla postronnych. Możemy cieszyć się przyrodą i własną pogodą ducha, nie wywołując poczucia skrępowania u innych. Gdy zobaczymy coś, czego chcemy dotknąć uważnością – błękitne niebo, wzgórza, drzewo czy jakiegoś ptaka – przystajemy, cały czas jednak świadomi wdechu i wydechu. Jeśli przestaniemy oddychać świadomie, prędzej czy później wkradnie się myślenie, i ptak czy drzewo zniknie. Dlatego stale trzymamy się oddechu. W Plum Village praktykujemy medytację chodzoną za każdym razem, gdy przechodzimy z miejsca na miejsce, choćby to było bardzo blisko. Ilekroć widzę kogoś, kto idzie uważnie, osoba ta jest dla mnie dzwonkiem uważności. Jeśli zgubiłem własną uważność, a zobaczę taką osobę, moja uważność powraca w mgnieniu oka. Jako wspólnota, możemy sobie nawzajem bardzo pomagać.

 

Wszystko, co myślimy, czujemy i robimy, wywiera wpływ na naszych przodków oraz wszystkie przyszłe pokolenia, i ma swoje reperkusje w całym wszechświecie. Dlatego nasz uśmiech pomaga wszystkim. Tego właśnie naucza sutra Avatamsaka. Aby dobrze zaopiekować się swoim dzieciątkiem, wystarczy zaprzestać zmagań. Pokój to każdy krok. Już przybyliśmy.