[…] Czuję ogromną wdzięczność za to, że jestem częścią duchowej wspólnoty, która praktykuje wolność od wszelkich dogmatów i ideologii. Bycie wolnym od lęku. I każdego dnia aktywnie przyjmuję schronienie w tej wspólnocie, przyjmuję schronienie w sandze. A kiedy to robię, czuję się stabilnie, czuję, że nie jestem odrębną jaźnią. I mogę umrzeć w każdej chwili, to jest w porządku, bo moje życie ma sens.
Czasami czuję też smutek i żal, ale wiem, że to tylko emocje i że jeśli nie będę ich karmić, to miną. [...] Kiedy zacząłem praktykować, wierzyłem, że Budda nie miał żadnych tworów psychicznych, że wszystko przekształcił. Teraz widzę to inaczej. Widzę, że Budda przeżywał te emocje, ale nie pozwalał im zawładnąć swoim umysłem. Wiedział, jak się nimi zająć, zająć się swoim smutkiem, zająć się swoim gniewem. I to jest oświecenie.
Kiedy się umie cierpieć, cierpi się mniej. Istnieje więc sztuka cierpienia. A kiedy uczymy się, jak dbać o nasze cierpienie z uważnością, mogą dziać się wspaniałe rzeczy, otwierają się nowe możliwości, których wcześniej nie dostrzegaliśmy. Dlatego powiem, że moją ulubioną praktyką jest teraz rzucanie światła na moje cierpienie. Czasami jest jak w piecu – jest gniew, jest zaprzeczanie, niewiedza: jak to możliwe? „Jak to możliwe, że tak się stało?”
[…]
Nasz umysł zawsze rzutuje na świat swoje wielkie demony. Na świecie naprawdę dzieją się straszne rzeczy, które będą też się zdarzać w przyszłości i które miały już miejsce w przeszłości. Ale co robimy z tym w swoim umyśle? Co robimy z tymi niesprawiedliwościami, z tym cierpieniem?
Czy zamieniamy je w wielkiego potwora i przytłacza nas strach? Czy też [spoglądamy poza] kurtynę i widzimy, że to, czym nam się jawią, nie jest prawdziwe, że to tylko zjawa? Mając ten wgląd, akceptuję, że to ciało jest nietrwałe i mogę stracić kończynę, mogę stracić nogę, mogę zachorować na raka, cokolwiek. W każdej chwili nie wiemy, co stanie się z naszym ciałem. Ale jeśli przez całe życie żyjemy w strachu: „Co się stanie z moim ciałem? Co będzie z moją społecznością? Co stanie się z naszą planetą?”, to takie życie wydaje mi się nic nie warte.
I w gruncie rzeczy odkrywam, że im bardziej rozwijam w sobie nieulękłość, tym bardziej jestem w stanie naprawdę pomagać. Nie znaczy to, że strach się nie pojawia. […] Większość emocji mija dość szybko, może po półtorej, maksymalnie dwóch minutach. Ale jeśli wciąż je podsycamy, to trwają. […] Twój strach i ból o czymś ci mówią, więc nie chodzi o to, by starać się być macho lub żyć złudzeniami... Doprowadzać się do stanu, w którym nie odczuwa się żadnego strachu - to po prostu niezbyt inteligentne. Ale usuwamy postrzeżenia, które karmią ten strach, tak że kiedy się pojawia, nie przejmuje kontroli nad naszym umysłem.
Gdy wzrastamy i stajemy się coraz dojrzalsi, widzimy, że napotkamy w życiu wiele rzeczy, z którymi ludzie na tej planecie nigdy wcześniej nie mieli do czynienia – i nie ma na to łatwej odpowiedzi, nie ma gotowej reakcji. Jeśli więc nie wiemy, jak uciec się do własnej intuicji, jeśli nie wiemy, jak zagłębić się w siebie, by zrozumieć naturę swojego lęku, nie będziemy umieli poradzić sobie z tymi nowymi sytuacjami. Chcemy wtedy uciec, schować głowę pod kołdrę, odgrodzić się od świata – i myślę, że każdy z nas doświadczył tego jako dziecko, a może także jako dorosły.
Przyglądając się życiu Thaya, widzimy, że raz po raz stawiał on czoła swoim obawom, bardzo trudnym obawom. Dowiadujemy się o pokonaniu Francuzów przez Wietnamczyków, co doprowadziło do Dien Bien Phu, które doprowadziło do porozumień genewskich, Wietnam był wtedy... przynajmniej na papierze, pół na pół... nie dokładnie pół na pół, ale była Północ i Południe, i setki tysięcy uchodźców przemierzających kraj w jedną lub drugą stronę, bardzo trudne czasy. Tak więc, kiedy patrzymy na nasze czasy, może nas ogarniać strach, ale może postawmy się w sytuacji Thaya, kiedy żołnierze ostrzeliwali jego Świątynię Macierzystą, zostawiając w niej dziury po kulach... Później, w latach 60-tych życia Thaya, ktoś wrzucił granat do jego chaty i odbił się on od zasłony w otwartym oknie... Thaya tam akurat nie było....
Musimy więc nauczyć się zaprzyjaźniać z naszym strachem, jeśli naprawdę chcemy zgłębić to, jak możemy pomóc temu światu i zaoferować pozytywną odpowiedź na bardzo trudne sytuacje, z którymi mamy dziś do czynienia, z rosnącą liczbą wojen, niestabilnością polityczną. W „Ośmiu Urzeczywistnieniach Wielkich Istot” czytamy, że [...] reżimy polityczne upadają, zarówno te, które nam się nie podobają, jak i te, które nam się podobają. Nie możemy więc szukać stabilności w rządzie czy przywódcy. I ciągle powtarza się, że trwaniu Sanghi sprzyja przyjmowanie schronienia w Dharmie, [a nie] w instytucjach politycznych czy jakichkolwiek innych. Nawet jeśli czasami Sangha staje się bardzo mała, to ponieważ jest tam Dharma, rozrasta się ponownie, w zależności od przyczyn i warunków. [...] Gdy nadal widzimy ścieżkę Thaya, to widzimy jak Thay wzrasta pośród historycznych sił, które nie są czymś odrębnym od Thaya i które stają się Thayem, stają się tym, czym jest dla nas mistrz zen Thich Nhat Hanh.
Możemy sobie uświadomić, że my również zostaliśmy wrzuceni w taką a nie inną sytuację. I jeśli nauczymy się, jak naprawdę przyjmować schronienie w Dharmie, możemy znaleźć oparcie, spokój i szczęście, i możemy być skuteczni w dokonywaniu zmian. Tego uczę się dzień po dniu, ale wczoraj wieczorem położyłem się i powiedziałem sobie: „Nie, teraz to dzieje się na serio. Praktyka nie jest już tylko ćwiczeniem”. Ponieważ czasami miałem wrażenie, że jakaś część mnie wciąż mówi „nie, my to tylko wypróbowujemy... Zobaczymy, czy zadziała”. I OK, w końcu poczułem, że to już nie jest eksperyment, teraz to jest już coś serio.
I trochę mnie to zaskoczyło, bo myślałem, że tego nie ma, że nie ma takiej części mnie, która wciąż próbuje być obserwatorem przyglądającym się historii z dystansu, z ekranu komputera, z Wikipedii lub z wygodnego ciepłego łóżka, czytając książkę, którą można ot tak przeczytać, jak jakieś opowiadanie historyczne, które czyta się raz za razem. Ale to właśnie jest historia, a to, jak przeżywamy ten moment, jak powiedział nam Thay, jest legendą. Sposób, w jaki przeżywamy tę chwilę, czyni ją legendarną.
A więc to, co dzieje się właśnie tutaj, w Deer Park, ma historyczne znaczenie i wszyscy jesteśmy częścią tej historii. Tworzymy dobrą historię, pożywną historię, historię, w której wiele przyszłych pokoleń będzie znajdować schronienie. Thay również jest tego świadomy. Zauważmy, w jaki sposób Thay żyje, jak on się uczy. To, jak Thay się uczy, to też jest nauka! A potem, kiedy patrzymy na to teraz, widzimy... jak małe ślady, które Thay zostawiał za sobą. [...] Mamy po prostu małe odciski... jak wtedy, gdy ktoś przechodzi obok drzewa i zostawia nieznaczny ślad. A potem próbujemy zobaczyć: co oznaczał ten znak? Co czuł wtedy Thay? Jakie to było doświadczenie? Nie możemy tego dokładnie poznać. Nawet my sami, jeśli spojrzymy wstecz na nasze własne życie, jak często przegapiamy 99% lub więcej rzeczywistego przeżycia! Jeśli więc tak jest z naszymi własnymi wspomnieniami, to o ileż bardziej jest tak ze wspomnieniami innej osoby?
Ważne jest, aby o tym pamiętać, ponieważ budujemy rodzaj narracji – narracji, która jest otwarta, nigdy nie jest zamknięta. Dotyczy to również narracji naszego życia. Bądźcie ostrożni, jeśli napisaliście już zakończenie własnej narracji. Niektórzy z nas mają z góry zakończenie, i jeśli tam nie dotrzemy, to będziemy niezbyt szczęśliwi; nawet jeśli tam dotrzemy, to też możemy nie być szczęśliwi. Traktujmy więc Thaya z takim samym szacunkiem: nie możemy zredukować jego ścieżki do narracji. […] Razem więc opowiadamy sobie historie, a te historie mogą nam pomóc wejść głębiej na swoją własną ścieżkę.
Br. Phap Luu, mowa Dharmy, klasztor Deer Park (USA), 6.11.2024